poniedziałek, 21 kwietnia 2014

Rozdział 15

Jak to możliwe?
Według naszego planu Ryan POWINIEN już tu być. Nie wierzę w to, że mógł nas okłamać.
Razem z Justinem i Van jeszcze raz rozejrzeliśmy się po lesie, w którym się znajdowaliśmy.
-Może zawrócimy? Skąd wiemy, że nic się nie stało? - powiedziała Vanessa.
-Nie - warknęłam - Umówiliśmy się! - wyrzuciłam ręce do góry - Dlaczego go tu nie ma?!
Nagle usłyszeliśmy jakiś szelest.
Gwałtownie się odwróciłam. Rozejrzałam się wokoło, ale oprócz moich towarzyszy nikogo nie było.
-C-co to b-było? - wydusiła Vanessa.
- Może to Ryan? - spytał Justin.
Wszyscy zaczęliśmy wykrzykiwać "Ryan!". Przez parę minut nic się nie działo. A wtedy...
-Stać! Nie ruszać się!
Obejrzeliśmy się za siebie. Za nami stała jakaś kobieta. W masce. I z łukiem.
-Kim jesteście? - spytała, patrząc na moją kominiarkę i czarne kaptury rodzeństwa.
-Powinnam spytać cię o to samo - powiedziałam. Nie chciałam zgrywać przestraszonej smarkuli.
-Od kiedy jesteśmy na "ty", droga panno? - kobieta podeszła bliżej, wpatrując się w moje ciemne oczy. Zrobiła dziwną minę, która szybko przeobraziła się w lekki uśmiech. Do oczu napłynęły jej łzy. Zaczęła cicho płakać.
-W-wszystko w porządku? - spytałam niepewnie.
-Och, tak - powiedziała - Przepraszam -otarła łzę z policzka - Powiedzmy, że...kogoś mi przypominasz.
-Jaaaasne... - mruknęłam.
-To...dokąd się wybieracie? - kobieta przestała płakać.
-Yyy...mhm...mmyyy- zaczął Justin. Nie wiedział co jej powiedzieć. Nie ufaliśmy jej, więc po co mówić prawdę?
-Uciekacie przed tym...no...Lucas'em? - dopytywała się.
-Właśnie! - rzuciła Van.
Ja i Justin posłaliśmy jej groźne spojrzenie.
-Och, ja też! Ten gostek zrobił coś z moją siostrą...
-Serio? Moją mamę też uwięził! - wykrzyknęłam.
Justin lekko szturchnął mnie w plecy.
-No co? - szepnęłam.
Z daleka było słychać tupot kopyt.
-Ryan! - Vanessa chyba nie zdawała sobie sprawy, że jeszcze nie zaufaliśmy tej kobiecie.
Twarz "tego kogoś" nie przypominała mi Ryan'a. Lucas'a też nie...
Żołnierz był coraz bliżej.Wrzasnęłam i schowałam się za Justinem. Nagle kobieta, którą przed momentem poznaliśmy wyszła pierwsza i strzeliła z łuku. Strzała trafiła w żołnierza, który momentalnie upadł na ziemię. Jego koń zatrzymał się i popatrzył na nas swoimi wielkimi oczami.
-Ja... nie wiem, co powiedzieć... - mruknęłam.
-Och, wystarczy zwykłe dziękuję - kobieta machnęła ręką.
-No to...chyba dziękuję - uśmiechnęłam się.
-Idziemy dalej?- spytał Justin.
-Jasne! - wykrzyknęła kobieta - No to w drogę!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz